Coś w tym jest. Niby mam gorszy dzień, brakuje mi pomysłu na coś
nowego, ale co zrobić, jak potrzebuje czegoś pięknego na już i teraz? Właśnie taką
sytuację miałam wczoraj.
Był już ciemny, zimny wieczór i
szykowałam się na dzień następny. Wyprasowałam koszulę, bo przecież nie będzie
mi się chciało tego robić o 6.30 rano, bez przesady. Koszula piękna, znaleziona
w lumpku, kolorowa krateczka – to mi się trafiło! Przymierzyłam i stwierdziłam,
że czegoś brakuje, czegoś dużego na szyi. Niestety żadnego pokaźnego naszyjnika
nie posiadam, więc załamałam ręce. Co teraz? Jak to co? Stwórz coś! – pomyślałam.
Przejrzałam cały swój dobytek półfabrykatów
i koralików. Okazało się, że mam ich całkiem sporo, większość w odcieniu
zieleni i błękitów. Szybka kalkulacja, co mogę z tego zrobić. Dalej się poszło gładko.
Nawlekanie koralików na żyłki, robienie oczek. Trochę tego było, więc i zajęło
to dłuższą chwilę. Pozostał problem bazy, na czym to zawiesić? Pierwszym pomysłem
była cudowna trawiastozielona mulina, którą ostatnio uraczyła mnie Asia. Niestety,
potrzebowałam czegoś szerszego. Ostatecznie wybrałam paski materiału, które
zostały mi ze szkatułki (a wiedziałam, żeby nie wyrzucać, że jeszcze się
przydadzą!). Nawlekłam zatem na nie koralikowe oczka, zawiązałam, okręciłam,
zakręciłam i wyszło co załączone na obrazku.
Na koniec najtrudniejszy test,
jak naszyjnik komponuje się z koszulą. Moim zdaniem wręcz idealnie! Teraz pora
na kakao.
Spokojnego wieczoru
Natalia ;)
Kurde, super to wyszło!
ReplyDeleteskąd ja to znam ;) hehe wyszedł ślicznie!
ReplyDelete